Chyba najbardziej znanym na świecie obrazem zachęcającym do służby wojskowej jest plakat Jamesa Montgomery’ego Flagga z 1917 roku. Sportretowany na nim amerykański „Wuj Sam” mierzy widza srogim wzrokiem i oznajmia: „I want you for U.S. Army!” Po prostu klasyka klasyki propagandowych akcji rekrutacyjnych. Podobnie jak wówczas (okres I wojny światowej), tak i teraz armia amerykańska boryka się z problemem niewystarczającej liczby chętnych do wstąpienia w jej szeregi. W związku z tym ponownie trzeba uciec się do chwytów i akcji marketingowych. Najbliższa rusza 9 listopada. Nazwano ją „Army Strong”.

Równać należy zawsze w górę. Taka zasada powtarzana jest chociażby dzieciom w szkołach, ale w gruncie rzeczy powinna obowiązywać niemal we wszystkich dziedzinach życia we współczesnym, pełnym wszechobecnej konkurencji świecie. Ściganie się i porównywanie z najlepszymi jest też jedną z najbardziej oczywistych cech producentów. Reguła pięcia się w górę dotyczy w zasadzie nie tyle samych produktów, co promujących je przekazów. Ot, chociażby jak w reklamie Renault, w której wykorzystano ranking organizacji Euro-NCAP i bezczelnie wytknięto palcem gorszą (w tejże klasyfikacji), ale wcale nie mniej znaną konkurencję.

Reklamy samochodów podkreślają przede wszystkim ich piękno. Oprócz tego auto może być drapieżne, dystyngowane, niepowtarzalne, przyciągające wzrok albo wzbudzające zazdrość. Niezbędne jest też obudowanie całości przekazu co najmniej kilkoma zagadkowymi skrótami w rodzaju EBS czy EBD, które rozszyfrować potrafią chyba tylko konstruktorzy pojazdu. Taki schemat spotów bywa jednak przełamywany, np. przez marketerów Toyoty, którzy wyróżnikiem marki uczynili jej niezawodność. Reklamy japońskiego producenta bywają niebanalne w pomysłach i efektowne w wykonaniu. Gorzej, gdy w jednej z nich przekaz zaprzecza sam sobie.