
Społeczności lokalne to chyba dość trudna i specyficzna grupa, którą musimy do siebie przekonać w momencie rozpoczynania inwestycji. Dlaczego mieszkańcy tak alergicznie reagują na zmiany, które chce wprowadzić inwestor?

Ze strachu. Najczęściej jest tak, że przy inwestycjach ingerujących w warunki życia danej społeczności ostatnią rzeczą, o której myślą inwestorzy, jest komunikacja z najbliższymi sąsiadami. Inwestorzy troszczą się o pozwolenia, wybór generalnego wykonawcy, przetargi, o takie, powiedziałabym – twarde uwarunkowania. Zapominają natomiast o tym, że inwestycja nie będzie zawieszona w próżni.
Środki unijne, rozwój firm, częstsze kontakty zagraniczne, coraz większa obecność na naszym rynku globalnych koncernów, które inwestują w rozwój, system zachęt dla inwestorów stosowany przez gminy powodują, że mamy bardzo dużo nowych inwestycji.
Z drugiej strony – mamy też coraz bardziej świadomą społeczność, społeczeństwo obywatelskie. Ludzi, którzy chcą być traktowani podmiotowo, chcą być uczestnikami procesów dziejących się w ich miejscach zamieszkania. Dzięki współczesnym środkom komunikacji mogą się oni szybko zorganizować. To nieprawdopodobny skok w porównaniu do tego, co było jeszcze pięć, sześć lat temu w oddolnych inicjatywach.
Mam wrażenie, że wielu inwestorów przegapiło ten moment. Bardzo często przekonują się o tym, gdy jest za późno, kiedy protest jest już nabrzmiały, kiedy tworzą się komitety protestacyjne, przeciwnicy mają już ugruntowane poglądy i trudno jest je zmienić.